Jednym z minusów (tak, jakieś są:)) mojego żywota na wiosce jest brak dostępu do szkół językowych, a w zasadzie jednej - House of Dutch. W związku z tą małą niedogodnością, moja dalsza nauka niderlandzkiego stanęła pod znakiem zapytania; o! właśnie takim:
Opcje miałam dwie:
- Samodzielna nauka (no przecież jakieś podstawy mam, dałabym radę ;))
- Zajęcia indywidualne:
- "w terenie" (face to face z lektorem w Wavre, tudzież w okolicach)
- przez Skype'a
Rozwiązania nr 1 tak naprawdę nigdy nie brałam na poważnie. Okej, jestem zmotywowana, no ale bez przesady :)
Znalezienie nauczyciela niderlandzkiego w części walońskiej nie jest łatwe (czyt. niemożliwe).
Skype! No jasne, że Skype! :):):)
Mój nowy lektor (S.) jest Belgiem mieszkającym we Wrocławiu. No tak, przecież to takie logiczne; bo w Belgii nie ma Belgów nauczających własnego języka (: no może nie do końca własnego, i właściwie o jakim języku mówimy? ale to temat na kiedy indziej...
Słowem wstępu S. oznajmia, że z tym flamandzkim to nie taka prosta sprawa. Dobry poziom języka nie jest gwarancją bezproblemowych dialogów z Belgami, którzy przecież pochodzą z całkowicie różnych rejonów, mówią innym dialektem, z innym akcentem... Sooo motivating! :)
xoxo
m.