poniedziałek, 21 stycznia 2013

niderlandzki vs niderlandzki

Jednym z minusów (tak, jakieś są:)) mojego żywota na wiosce jest brak dostępu do szkół językowych, a w zasadzie jednej - House of Dutch. W związku z tą małą niedogodnością, moja dalsza nauka niderlandzkiego stanęła pod znakiem zapytania; o! właśnie takim:


Opcje miałam dwie:
  1. Samodzielna nauka (no przecież jakieś podstawy mam, dałabym radę ;))
  2. Zajęcia indywidualne:
  • "w terenie" (face to face z lektorem w Wavre, tudzież w okolicach)
  • przez Skype'a
Rozwiązania nr 1 tak naprawdę nigdy nie brałam na poważnie. Okej, jestem zmotywowana, no ale bez przesady :)

Znalezienie nauczyciela niderlandzkiego w części walońskiej nie jest łatwe (czyt. niemożliwe).

Skype! No jasne, że Skype! :):):)

Mój nowy lektor (S.) jest Belgiem mieszkającym we Wrocławiu. No tak, przecież to takie logiczne; bo w Belgii nie ma Belgów nauczających własnego języka (: no może nie do końca własnego, i właściwie o jakim języku mówimy? ale to temat na kiedy indziej...

Słowem wstępu S. oznajmia, że z tym flamandzkim to nie taka prosta sprawa. Dobry poziom języka nie jest gwarancją bezproblemowych dialogów z Belgami, którzy przecież pochodzą z całkowicie różnych rejonów, mówią innym dialektem, z innym akcentem... Sooo motivating! :)

xoxo
m.



1 komentarz:

  1. masz rację
    koleżanka z kursu zaczęła naukę flamandzkiego, jej chłopak pochodzi z Anwerpii. On uważa, że ona nie uczy się jego języka bo ma zupełnie inną wymowę niż on.
    klops, ot co

    OdpowiedzUsuń