czwartek, 14 marca 2013

un jour à peyrrassol

Na blogu powiało nuuudą. No cóż, systematyczność nie jest moją najmocniejszą stroną (nobody is perfect:)). Potraktujmy tą przerwę jako okres hibernacji, ale przecież wiosna tuż tuż, więc czas na przebudzenie. Hell yeah!

Un Jour à Peyrrassol. 
Pewnej słonecznej niedzieli ("słonecznej" nie mylić z "ciepłej") wybrałyśmy się do Bru na Vintage Market. Jednak market marketem, bo ileż można przebierać między ubraniami, torebkami oraz bizuterią :P, wybiła 13, więc czas na jedzienie :)
Kierunek --> Châtelain. Jako, że jest niedziela, z dostępnością restauracji bywa różnie - nie mamy dużego wyboru - Un Jour à Peyrrassol. Mniejsce trochę fancy, włosko-francuskie, z dobrym winem, wędlinami, spaghetti, kawą i tiramisu :) Takowe menu polecam z czystym sumieniem. Jednakże, specjalnością lokalu są trufle, które podobno stanowią o wyjątkowaości prawie każdego dania głównego :)

eat me! eat me!
...obviously, couldn't say no :)
a tak prezentuje się wnętrze


poniedziałek, 21 stycznia 2013

niderlandzki vs niderlandzki

Jednym z minusów (tak, jakieś są:)) mojego żywota na wiosce jest brak dostępu do szkół językowych, a w zasadzie jednej - House of Dutch. W związku z tą małą niedogodnością, moja dalsza nauka niderlandzkiego stanęła pod znakiem zapytania; o! właśnie takim:


Opcje miałam dwie:
  1. Samodzielna nauka (no przecież jakieś podstawy mam, dałabym radę ;))
  2. Zajęcia indywidualne:
  • "w terenie" (face to face z lektorem w Wavre, tudzież w okolicach)
  • przez Skype'a
Rozwiązania nr 1 tak naprawdę nigdy nie brałam na poważnie. Okej, jestem zmotywowana, no ale bez przesady :)

Znalezienie nauczyciela niderlandzkiego w części walońskiej nie jest łatwe (czyt. niemożliwe).

Skype! No jasne, że Skype! :):):)

Mój nowy lektor (S.) jest Belgiem mieszkającym we Wrocławiu. No tak, przecież to takie logiczne; bo w Belgii nie ma Belgów nauczających własnego języka (: no może nie do końca własnego, i właściwie o jakim języku mówimy? ale to temat na kiedy indziej...

Słowem wstępu S. oznajmia, że z tym flamandzkim to nie taka prosta sprawa. Dobry poziom języka nie jest gwarancją bezproblemowych dialogów z Belgami, którzy przecież pochodzą z całkowicie różnych rejonów, mówią innym dialektem, z innym akcentem... Sooo motivating! :)

xoxo
m.



wtorek, 15 stycznia 2013

Certificaat van NT2 Richtgraad 1

Ostatni post o niderlandzkim był w... czerwcu. Wstyd panno Przybył, wstyd. Na szczęście aktualizacja bloga nie odzwierciedla mojego rzeczywistego kontaktu z tą niemiecko-angielską mieszanką :)

Otóż, mieszkając jeszcze w Bru, uczęszczałam na mega (naprawdę MEGA) intensywny kurs językowy; 4 miesiące, 4 razy w tygodniu po 4 godziny (tak, żyję i mam się całkiem dobrze:).

No ale było warto! TA DAM! Oto rezultaty:


Może i kiepsko widać, ale jest to mój pierwszy certyfikat z niderlandzkiego! (i chyba w ogóle jedyny językowy certyfikat jaki posiadam;) Tak, jestem z siebie dumna :)

Wrażenia językowe:
  • Niderlandzki nie jest trudny! Wszystko (lub prawie wszystko) da się logicznie wyjaśnić. Jeśli ktoś zna niemiecki lub chociaż rozumie strukturę tego języka, z niderlandzkim nie będzie miał problemu. Ta sama historia co z nauką włoskiego przy wcześniejszej znajomości francuskiego.
  • Ok, czasem jest ciężko. Zwłaszcza z wymową! Dla mnie to osobisty koszmar :)
  • Ogólne wrażenie - zdecydowanie pozytywne :)

O szkole (Huis van het Nederlands Brussel):
  • Tanio (bardzo tanio); dla przypomnienia 25 euro dla "mieszkańców" Belgii, 85 euro dla pozostałych.
  • Kadra - różnie; jak zawsze wszystko zależy od lektora. W moim przypadku dwa pierwsze miesiące naprawdę super, dwa kolejne niestety nieco słabiej.
  • Bardzo duży minus za stan sal lekcyjnych :/ No ale cena rekompensuje chyba wszystko :)

A tak wygląda schemat poziomów językowych:

GOEDENACHT! :)

niedziela, 13 stycznia 2013

GOUPIL LE FOL

Jako, że w Wavre za dużo się nie dzieje (no nie mogę się dłużej oszukiwać:), w dużej mierze nadal będę pisała o Bru. Tym bardziej, że jest tam naprawdę sporo ciekawych miejsc, według mnie godnych polecenia, a dotąd niewspomnianych na blogu.

GOUPIL LE FOL

Jeden z wielu barów znajdujących się w okolicach Grand Place, jednak wyróżniający się zarówno wystrojem jak i menu (a raczej jego brakiem;). Nie jest to miejsce łatwe do znalezienia; nie wchodzą tam przypadkowi ludzie "z ulicy", raczej stali bywalcy bądź turyści, którzy naczytali się pozytywnych recenzji na tripadvisor.com ;)

Lokal przywołuje na myśl Francję lat 20. Cała dekoracja to zbieranina rzeczy z pchliego targu; stare stoły, kanapy, płyty winylowe, Matka Boska w klatce (wtf?)... W głośnikach rozbrzmiewają stare piosenki Piaf, Brela czy Brassinsa. Specjalność baru stanowią owocowe wina i koniaki, niestety stosunkowo drogie (5,5 euro za średniej wielkości lampkę wina); jednakże wygórowaną cenę rekompensuje jakość spożywanych trunków oraz atmosfera lokalu.

Jak wspomniałam, brak karty menu. Jedynie przy wejściu wywieszona jest lista dostępnych napojów, niestety niemożliwa do głębszej analizy ze względu na stale napływająca klientelę. Także już samo zamawianie stanowi challenge językowy, a mianowicie próbę wychwycenia nazw alkoholi ze słowotoku kelnerki ;)

Warto wspomnieć, że w Goupil Le Fol ciężko znaleźć wolny stolik, także absolutnie nie jest to miejsce dla grup zorganizowanych :)




zdjęcia: źródło Internet

Informacje praktyczne:
Goupil Le Fol
22 Rue de la Violette, Grand Place
Brussels

wtorek, 8 stycznia 2013

in the middle of nowhere ;)

Tak, tak, właśnie tu mieszkam - Wavre, stolica prowincji Brabant wallon.


  • powierzchnia: 42 km2, czyli coś wielkości Zgierza
  • ludność: 33 300, przy czym populacja miasta Zgierz jest prawie dwukrotnie większa; przewaga kobiet (52%), marne szanse na znalezienie męża ;)
  • obcokrajowcy: 7%, brak kolejek w Commune

Mieszkam na obrzeżach, więc miasteczko w tej okolicy bardziej przypomina wioskę :) Idąc do centrum (!) mijam kucyki, w drodze do pracy owce; jakaś kura pewnie też by się znalazła.

Może i powyższy opis nie brzmi zbyt dobrze, jednak na chwilę obecną jest naprawdę DOBRZE :)

sąsiedzi :)


niedziela, 25 listopada 2012

MIM

Niedzielny chill-out. MIM czyli le Musée des Instruments de Musique de Bruxelles wprowadziło nas w stan zupełnego relaksu :P

Kilka faktów o samym MIM:
  • założone w 1877;
  • jego kolekcja liczy ponad 8 000 instrumentów, w tym 1 200 wystawionych dla zwiedzających;
  • w skali roku gości około 125 000 ludzików;
  • mieści się w przepięknym budynku Old England;
  • optymalny czas zwiedzania - 1,5h;
  • każdy turysta zostaje wyposażony w audio guide'a, który umożliwia słuchanie muzyki/kompozycji/dźwięków wykonywanych przez dany instrument.   

ówczesne studio nagraniowe ;)
dudy z PL
a tu powstają te cuda :)
Old England
Highly recommended :)

wtorek, 13 listopada 2012

Paris is always a good idea (!)

Z tytułu 11 listopada trafił mi się kolejny przedłużony week-end (tak, tak - mogłam sobie zrekompensować święto przypadające w niedzielę :)) 3 wolne dni w Bru mogły wywołać poważne skutki uboczne, także podążając za zaleceniami Audrey Hepburn padło na Paryż <3

Z Bru wyruszyłam w sobotę o 2pm, o 7pm jestem w Paris (ach te korki!). Odbiera mnie przemoknięta M., zawijamy odłożyć mój minibagaż i wyruszamy pod wieżę Eiffla, która wieczorową porą jest pięknie oświetlona! O pełnych godzinach pojawia się dodatkowa iluminacja, która trwa niestety tylko 5 minut. Ach ten kryzys! :)

Wieczorem kolacja, szampan, plotki w towarzystwie K.; M. oraz M. juniora ;) Jest cudownie!

W niedzielę śpimy do 10, kolejno śniadanie, ciastka (małe dzieła sztuki) z nie do końca zapowiedzianym gościem, lunch (tak, jedzenie było ważną częścią mojej wycieczki) i około 2pm ruszamy na miasto. A w planie...
  1. Karl Lagerfeld, Little Black Jacket - wystawa fotograficzna inspirowana marynarką Chanel
  2. spacer "zakupową" ulicą Paryża; Chanel, YSL, Vuitton :)
  3. lans pod Luwrem z macarons i kawą ze Starbucksa w roli głównej 
  4. Notre Dame
  5. Dzielnica Łacińska, a więc Panteon, Sorbona i nieoczekiwane zakupy ;)
Wniosek końcowy: Ten Paryż nie jest taki zły :)

tymczasem w metrze... szalik już prawie gotowy :)